Po nitce do kłębka :)
Ostatnio w komentarzach w blogu kilkukrotnie zostałem zapytany o to, co zrobić, jeżeli przedsiębiorca zaprzecza własności kabli posadowionych na nieruchomości.
Jak w takiej sytuacji dowodzić własności urządzenia, czy można je zasiedzieć, co z tym fantem zrobić?
Odpowiedź na te pytania zostawiłem sobie na najbliższy weekend, jednak dziś z pomocą przyszedł mi pewien Opolanin. Na nieruchomości, którą kupił znajdowała się studzienka telekomunikacyjna, po której chciał przejeżdżać samochodem. Niestety nie mógł ustalić, kto jest właścicielem kabli – skoro ścieżka formalna zawiodła, wziął sprawy w swojej ręce i przeciął kable… po czym padła łączność w sądzie i jednostce wojskowej.
Nie muszę chyba mówić, że od razu przyznano mu status sabotażysty, a przecież było to zwykłe zaproszenie na nieruchomość celem dokonania uzgodnień 🙂
Z pozytywów można wskazać to, że trafił do telewizji publicznej 🙂
Ale chyba trochę na „sabotażystę” wyglądał, na co wskazywały jego wypowiedzi 🙂 Postępował według zasady, skoro nikt się nie zgłasza, no to ciach 🙂
Mnie zaciekawiła inna kwestia, czy nie było czasem tak (np. co do tego nieszczęsnego sądu i prokuratury) że niektóre podmioty naprawdę mogły nie wiedzieć, że przez tego Pana posesję przebiegają kable, które prowadzą do nich. Tak jest bardzo często. O wielu rurach, czy kablach dowiadują się właściciele dopiero, jak jakiś robotnik na nie przypadkiem natrafi np. koparką. To jest tzw. spadek po PRL. Nasz „sabotażysta” może tego nie wiedział.
Ciekawie rozwiązał problem. Niestety w Polsce obywatel jest traktowany przedmiotowo, a teraz zapewne zajmą się sprawą szybko. Oby nie poszedł siedzieć 🙂
Sąd Okręgowy w Opolu bezpodstawnie i nielegalnie zamontował świadłowów.
Po „awarii” bezprawnie realizował uprawnienie z tytułu służebności przesyłu.
Brawo!
Mam dla tego Pana propozycję, gdyby dotychczasowe działania zawiodły… Przeciąć jeszcze raz i zalać betonem 😀